sobota, 16 sierpnia 2014

Rozdział siódmy.

- Czy wy do reszty zwariowałyście? - wypaliła Zoey zaraz po przekroczeniu progu dormitorium. Odwróciła się twarzą do przyjaciółek i spojrzała na nie groźnie - Kiedy podczas TAKIEJ akcji mówię, że kończymy, to kończymy, a nie bawimy się w małe dzieci, które błagają mamusię o lizaka - syknęła - Nasze bezpieczeństwo i pewność, że nikt nas nie przyłapie są chyba w tej sytuacji ważniejsze, niż popatrzenie minutę dłużej na czerwonego jak burak Malfoya - dodała na koniec, po czym wyszła z pokoju, niezbyt spokojnie zamykając za sobą drzwi. Rose popatrzyła z niepokojem na Sophie, którą - lekko mówiąc - zamurowało.
- Co to było? - szepnęła ruda. Totalnie nie wiedziała co ma o tym myśleć.
- Nie mam pojęcia - mruknęła Soph lekko potrząsając głową – Ale coś czuję, że nie chodziło jej jedynie o nasze zachowanie. Coś gorszego musiało się stać, ale ni cholery nie mam pomysłu co.
- Musimy z nią na spokojnie porozmawiać wieczorem. Przecież to jest aż dziwne. To do niej nie podobne, żeby się wściekać o tak błahą sprawę.

Niestety Zo pojawiła się w dormitorium dopiero, jak przyjaciółki spały, a następnego dnia rano wstała bardzo wcześnie i znowu wyparowała. Współlokatorki były zaniepokojone zachowaniem dziewczyny, ale nic nie mogły na to poradzić. Zmuszanie jej do rozmowy nie miało najmniejszego sensu, więc nie było innego wyjścia - tylko czekać, aż sama zdecyduje się odezwać.

-Kogo my tu mamy? - zawołała Ina coraz bardziej zbliżając się do Ślizgonów - Potter, Malfoy co ma oznaczać ten cały cyrk? - oj, w takich chwilach najbardziej doceniała bycie prefektem.
-Nie twój interes - warknął Scorpius. Był roztrzepany, a w ręku trzymał różdżkę. Odkąd podeszła Ina nie odważył się jej unieść choćby na milimetr, ale nie zamierzał też opowiadać, o tym co się naprawdę wydarzyło. Bo niby co miał powiedzieć? Że jakaś niewidzialna siła robiła sobie z niego jaja?
- Jak zwykle zgrywasz chojraka, co - mówiąc szczerze - niezbyt ci wychodzi. Szczególnie jeśli zwrócić uwagę na twoje trzęsące się kolana. - uniosła znacząco brew, patrząc blondynowi prosto w oczy. Nie wytrzymał, spuścił wzrok. Hm, czyli kolejna oznaka malejącej pewności siebie, pomyślała z satysfakcją Ina. - A teraz powtórzę pytanie. - powiedziała spokojnie - Co wy do jasnej cholery wyprawiacie? - nie podniosła głosu nawet o pół tonu. W sumie może dlatego, że nie było takiej potrzeby, bo wokół wszyscy zamilkli i panowała kompletna cisza. Uczniowie przypatrujący się wszystkiemu stali nieruchomo i nadstawiali uszu, żeby wyłapać jak najwięcej z tej wymiany zdań, a fioletowowłosa nie zamierzała ich odpędzać. Skoro Ślizgoni mieli odwagę przy wszystkich robić przedstawienie, to niech mają też odwagę do tego, aby przy wszystkich ponieść tego konsekwencje. - Więc? - ponagliła ich krzyżując ręce na piersiach.
- Mówiłem, nie twój interes, nic nie warta szlamo! - powiedział przez zęby zirytowany Scorpius. Otóż tak właśnie, Ina była szlamą i nigdy nic sobie z tego nie robiła. A już tym bardziej nie zamierzała się przejmować wyzwiskami, wypowiedzianymi przez tego rozpieszczonego śmiecia.
- No dobrze, skoro nie zamierzacie mi nic powiedzieć po dobroci - zaczęła Gryfonka stukając palcem w podbródek - to zapraszam was dziś, w porze kolacji na mały spacer. Chcę was widzieć punktualnie właśnie w tym miejscu. Wymyślę coś, na czym moglibyście spożytkować swój nadmiar energii. A tymczasem Slytherin traci dziesięć punktów przez Pottera za zakłócanie porządku, kolejne dziesięć przez Malfoya dokładnie za to samo - tutaj zatrzymała się na chwilkę - a no i jeszcze minus dwadzieścia za brak szacunku i wyzywanie innych uczniów - mówiąc to cały czas uśmiechała się do nich, po czym odwróciła się gwałtownie i ruszyła przez błonia w kierunku wejścia do zamku.
- Sivertsen, chyba o czymś nie wiesz - zawołał za nią blondyn - Tak się składa, że od dziś też jestem prefektem i nie możesz odebrać mi żadnych punktów.
-Odkąd jestem prefektem naczelnym, owszem, mogę. I właśnie to zrobiłam. 
        
Pierwszy tydzień nauki zleciał wszystkim niesamowicie szybko, ze względu na nawał prac domowych i nauki. Nauczyciele musieli wyjątkowo dobrze wypocząć w tym roku na wakacjach, bo mieli aż nadto siły do uprzykrzania życia biednej młodzieży. Większość osób bowiem jeszcze nie zdążyła się przestawić na tak zwany „tryb szkoła” i miała duże problemy z koncentracją i systematycznością. Toteż, kiedy wreszcie nadszedł upragniony weekend każdy rzucił książki w kąt i ruszył na błonia. Niebawem miał odbyć się pierwszy w tym sezonie mecz Quidditcha – Puchoni kontra Ślizgoni.
- Jak dobrze jest się zwyczajnie.. – tu Rose potężnie ziewnęła – zrelaksować – dokończyła leniwym głosem nieznacznie wyciągając niektóre sylaby. Leżała z głową na kolanach Sophie, która z nudów podskubywała trawę.
- A to dopiero początek. W tym roku czekają nas sumy. – przypomniała Soph. Ruda wydała z siebie ciche stękniecie.
- Csii… Nie psuj mi tych ostatnich chwil odpoczynku – poprosiła.


James w wolne dni nie wstawał wcześnie. Oj, zdecydowanie nie należał do rannych ptaszków. Kiedy w sobotę udało mu się wreszcie zwlec z łóżka było po dwunastej. Ubrany jedynie w luźne spodnie od piżamy, ze sterczącymi na wszystkie strony włosami ruszył do łazienki, aby wziąć krótki prysznic, póki jego współlokatorzy jeszcze smacznie spali.
Kiedy wszedł z powrotem do dormitorium Mark i Hachiro już siedzieli na swoich rozkopanych łóżkach i dyskutowali o czymś ożywionymi głosami.
- O co chodzi, chłopaki? – zapytał Potter, rzucając mokry, zwinięty ręcznik na swój stolik nocny.
- Zakładamy się o wynik meczu. Stawiam, że Ślizgoni wygrają przewagą co najmniej dwustu punktów – rzucił Mark.
- Możesz pomarzyć – odparował Hachiro – Puchoni mają nową szukającą – Kylie McAdams. Jest świetna, stawiam pięć galeonów, że złapie znicza zanim Ślizgoni zdążą zdobyć choćby trzydzieści punktów. – azjata wyciągnął przed siebie swoją długą, chudą rękę.
- Przyjmuję zakład – wyszczerzył się Mark, ściskając mocno dłoń kumpla.
- A ja stawiam 20 galeonów – zaczął z chytrym uśmieszkiem James, a oczy kolegów automatycznie skierowały się na niego  – że uda mi się w ciągu tygodnia sprawić, żebyśmy ja i Soph zostali parą – dokończył po chwili. Na początku wszystkich zatkało tak nagłe wyznanie kolegi.
- Uuu, stary. Dwadzieścia galeonów, no no.. Widzę, że jesteś już pewny, co do wygranej. Niech będzie, ja przyjmuję ten zakład. Ale patrząc na to, w jaki sposób ona cię traktuje, to już bym się na twoim miejscu psychicznie nastawił na utratę gotówki. – prychnął Mark, wyciągając się na łóżku.

Około drugiej popołudniu wszyscy uczniowie zaczęli zbierać się na obiad do Wielkiej Sali. Rose i Sophie postanowiły pójść w ich ślady i także ruszyły w kierunku zamku. Kiedy weszły do środka Soph powiedziała:
-Rosie, nie czuję się najlepiej. Strasznie rozbolał mnie brzuch, więc jednak chyba nie pójdę na ten obiad.
-W takim razie odprowadzę cię do skrzydła szpitalnego.
-Nie ma potrzeby, idź spokojnie zjeść, a ja odwiedzę w tym czasie bibliotekę i poszukam materiałów na pracę domowa z transmutacji. Jak wszystko już ogarnę, to przyjdę do Pokoju Wspólnego i razem ją odrobimy – puściła oczko Soph, po czym pobiegła po schodach na górę, żeby przyjaciółka nie mogła już jej dłużej na nic namawiać.

W rzeczywistości Gryfonka wcale nie czuła się chora, ale musiała znaleźć jakąś wymówkę, żeby zostać sama. Odkąd pokłóciła się z Jamesem nie miała okazji nawet tego na spokojnie przemyśleć, bo miniony tydzień naprawdę okazał się wyjątkowo pracowity. Gdy tylko przekroczyła próg biblioteki, ruszyła w kierunku swojego ulubionego fotela, który był w tamtej chwili odwrócony tyłem. Obeszła go więc naokoło. Okazało się że był już zajęty. Przez kogo? Przez Jamesa Pottera. Po prostu nie mogła trafić lepiej. Już się odwróciła i ruszyła poszukać innego miejsca, kiedy usłyszała za plecami cicho wypowiedziane:
-Porozmawiajmy.
-Nie mamy o czym. – odparła krótko nawet nie odwracając głowy. Poszła w zupełnie przeciwnym kierunku i usadowiła się w drugiej części biblioteki. Dlaczego to poczuła? Te irytujące motylki w brzuchu, jak tylko się odezwał. Nie powiedział przecież nic nadzwyczajnego. „Porozmawiajmy” to bardzo przeciętne i niewyróżniające się zupełnie słowo, prawda? Oczywiście, że prawda. Ale tu nie chodziło o znaczenie tych słów, tylko o sposób w jaki zostały wypowiedziane. A James, powiedział to takim tonem, tak dziwacznie zmodulował głos – nie wiadomo czy przypadkiem, czy świadomie – że równie dobrze mógłby powiedzieć „kocham cię” i nie zrobiłoby to większej różnicy. Problem w tym, że on zawsze mówił w taki sposób kiedy zwracał się do Sophie. Dlatego tak często się przy nim rumieniła i czuła niezręcznie.
Przez to, że natknęła się na tego kretyna, nie mogła się nad niczym skupić, więc po paru minutach ze zrezygnowaniem wstała z siedziska i wyszła z biblioteki, kompletnie zapominając o tej nieszczęsnej transmutacji.
Szła korytarzem, zmierzając ku schodom prowadzącym w dół, kiedy poczuła zimne długie palce oplatające jej ramię i drugie ściskające usta tak, że trudno jej było złapać oddech. Nie zdążyła wcześniej nawet pisnąć. Te same zimne palce zaciągnęły ją w ciemny zaułek. Tak ciemny, że nie była w stanie nic zobaczyć. Była bezbronna.


2 komentarze:

  1. Hej !
    Przeczytałam wszystkie Twoje rozdziały, ponieważ zostawiałaś u mnie spam :) Ogółem historia jest ciekawa, najbardziej lubię postać Rose i mam nadzieję, że będzie ona z naszym Scorpem :) Ale by się Draco wkurzył xd
    James.... nawet go lubię, ale zakład ?? Idiota !
    Fajnie, czekam na dalsze części :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkie dzięki za komentarz, naprawdę dużo to dla mnie znaczy ;) Cieszę się, że Ci się spodobało ;)

      Usuń