- Czy wy do
reszty zwariowałyście? - wypaliła Zoey zaraz po przekroczeniu progu
dormitorium. Odwróciła się twarzą do przyjaciółek i spojrzała na nie groźnie -
Kiedy podczas TAKIEJ akcji mówię, że kończymy, to kończymy, a nie bawimy się w
małe dzieci, które błagają mamusię o lizaka - syknęła - Nasze bezpieczeństwo i
pewność, że nikt nas nie przyłapie są chyba w tej sytuacji ważniejsze, niż
popatrzenie minutę dłużej na czerwonego jak burak Malfoya - dodała na koniec,
po czym wyszła z pokoju, niezbyt spokojnie zamykając za sobą drzwi. Rose
popatrzyła z niepokojem na Sophie, którą - lekko mówiąc - zamurowało.
- Co to
było? - szepnęła ruda. Totalnie nie wiedziała co ma o tym myśleć.
- Nie mam
pojęcia - mruknęła Soph lekko potrząsając głową – Ale coś czuję, że nie
chodziło jej jedynie o nasze zachowanie. Coś gorszego musiało się stać, ale ni
cholery nie mam pomysłu co.
- Musimy z
nią na spokojnie porozmawiać wieczorem. Przecież to jest aż dziwne. To do niej
nie podobne, żeby się wściekać o tak błahą sprawę.
Niestety Zo
pojawiła się w dormitorium dopiero, jak przyjaciółki spały, a następnego dnia
rano wstała bardzo wcześnie i znowu wyparowała. Współlokatorki były
zaniepokojone zachowaniem dziewczyny, ale nic nie mogły na to poradzić.
Zmuszanie jej do rozmowy nie miało najmniejszego sensu, więc nie było innego
wyjścia - tylko czekać, aż sama zdecyduje się odezwać.
-Kogo my tu
mamy? - zawołała Ina coraz bardziej zbliżając się do Ślizgonów - Potter, Malfoy
co ma oznaczać ten cały cyrk? - oj, w takich chwilach najbardziej doceniała
bycie prefektem.
-Nie twój
interes - warknął Scorpius. Był roztrzepany, a w ręku trzymał różdżkę. Odkąd
podeszła Ina nie odważył się jej unieść choćby na milimetr, ale nie zamierzał
też opowiadać, o tym co się naprawdę wydarzyło. Bo niby co miał powiedzieć? Że
jakaś niewidzialna siła robiła sobie z niego jaja?
- Jak zwykle
zgrywasz chojraka, co - mówiąc szczerze - niezbyt ci wychodzi. Szczególnie
jeśli zwrócić uwagę na twoje trzęsące się kolana. - uniosła znacząco brew,
patrząc blondynowi prosto w oczy. Nie wytrzymał, spuścił wzrok. Hm, czyli
kolejna oznaka malejącej pewności siebie, pomyślała z satysfakcją Ina. - A
teraz powtórzę pytanie. - powiedziała spokojnie - Co wy do jasnej cholery
wyprawiacie? - nie podniosła głosu nawet o pół tonu. W sumie może dlatego, że
nie było takiej potrzeby, bo wokół wszyscy zamilkli i panowała kompletna cisza.
Uczniowie przypatrujący się wszystkiemu stali nieruchomo i nadstawiali uszu,
żeby wyłapać jak najwięcej z tej wymiany zdań, a fioletowowłosa nie zamierzała
ich odpędzać. Skoro Ślizgoni mieli odwagę przy wszystkich robić przedstawienie,
to niech mają też odwagę do tego, aby przy wszystkich ponieść tego
konsekwencje. - Więc? - ponagliła ich krzyżując ręce na piersiach.
- Mówiłem,
nie twój interes, nic nie warta szlamo! - powiedział przez zęby zirytowany
Scorpius. Otóż tak właśnie, Ina była szlamą i nigdy nic sobie z tego nie
robiła. A już tym bardziej nie zamierzała się przejmować wyzwiskami,
wypowiedzianymi przez tego rozpieszczonego śmiecia.
- No dobrze,
skoro nie zamierzacie mi nic powiedzieć po dobroci - zaczęła Gryfonka stukając
palcem w podbródek - to zapraszam was dziś, w porze kolacji na mały spacer.
Chcę was widzieć punktualnie właśnie w tym miejscu. Wymyślę coś, na czym
moglibyście spożytkować swój nadmiar energii. A tymczasem Slytherin traci
dziesięć punktów przez Pottera za zakłócanie porządku, kolejne dziesięć przez
Malfoya dokładnie za to samo - tutaj zatrzymała się na chwilkę - a no i jeszcze
minus dwadzieścia za brak szacunku i wyzywanie innych uczniów - mówiąc to cały
czas uśmiechała się do nich, po czym odwróciła się gwałtownie i ruszyła przez
błonia w kierunku wejścia do zamku.
- Sivertsen,
chyba o czymś nie wiesz - zawołał za nią blondyn - Tak się składa, że od dziś
też jestem prefektem i nie możesz odebrać mi żadnych punktów.
-Odkąd
jestem prefektem naczelnym, owszem, mogę. I właśnie to zrobiłam.
Pierwszy
tydzień nauki zleciał wszystkim niesamowicie szybko, ze względu na nawał prac
domowych i nauki. Nauczyciele musieli wyjątkowo dobrze wypocząć w tym roku na
wakacjach, bo mieli aż nadto siły do uprzykrzania życia biednej młodzieży.
Większość osób bowiem jeszcze nie zdążyła się przestawić na tak zwany „tryb
szkoła” i miała duże problemy z koncentracją i systematycznością. Toteż, kiedy
wreszcie nadszedł upragniony weekend każdy rzucił książki w kąt i ruszył na
błonia. Niebawem miał odbyć się pierwszy w tym sezonie mecz Quidditcha –
Puchoni kontra Ślizgoni.
- Jak dobrze
jest się zwyczajnie.. – tu Rose potężnie ziewnęła – zrelaksować – dokończyła
leniwym głosem nieznacznie wyciągając niektóre sylaby. Leżała z głową na
kolanach Sophie, która z nudów podskubywała trawę.
- A to
dopiero początek. W tym roku czekają nas sumy. – przypomniała Soph. Ruda wydała
z siebie ciche stękniecie.
- Csii… Nie
psuj mi tych ostatnich chwil odpoczynku – poprosiła.
James w
wolne dni nie wstawał wcześnie. Oj, zdecydowanie nie należał do rannych
ptaszków. Kiedy w sobotę udało mu się wreszcie zwlec z łóżka było po dwunastej.
Ubrany jedynie w luźne spodnie od piżamy, ze sterczącymi na wszystkie strony
włosami ruszył do łazienki, aby wziąć krótki prysznic, póki jego współlokatorzy
jeszcze smacznie spali.
Kiedy wszedł z powrotem do
dormitorium Mark i Hachiro już siedzieli na swoich rozkopanych łóżkach i
dyskutowali o czymś ożywionymi głosami.
- O co
chodzi, chłopaki? – zapytał Potter, rzucając mokry, zwinięty ręcznik na swój
stolik nocny.
- Zakładamy
się o wynik meczu. Stawiam, że Ślizgoni wygrają przewagą co najmniej dwustu
punktów – rzucił Mark.
- Możesz
pomarzyć – odparował Hachiro – Puchoni mają nową szukającą – Kylie McAdams.
Jest świetna, stawiam pięć galeonów, że złapie znicza zanim Ślizgoni zdążą
zdobyć choćby trzydzieści punktów. – azjata wyciągnął przed siebie swoją długą,
chudą rękę.
- Przyjmuję
zakład – wyszczerzył się Mark, ściskając mocno dłoń kumpla.
- A ja
stawiam 20 galeonów – zaczął z chytrym uśmieszkiem James, a oczy kolegów
automatycznie skierowały się na niego – że uda mi się w ciągu tygodnia
sprawić, żebyśmy ja i Soph zostali parą – dokończył po chwili. Na początku
wszystkich zatkało tak nagłe wyznanie kolegi.
- Uuu,
stary. Dwadzieścia galeonów, no no.. Widzę, że jesteś już pewny, co do
wygranej. Niech będzie, ja przyjmuję ten zakład. Ale patrząc na to, w jaki
sposób ona cię traktuje, to już bym się na twoim miejscu psychicznie nastawił
na utratę gotówki. – prychnął Mark, wyciągając się na łóżku.
Około
drugiej popołudniu wszyscy uczniowie zaczęli zbierać się na obiad do Wielkiej
Sali. Rose i Sophie postanowiły pójść w ich ślady i także ruszyły w kierunku
zamku. Kiedy weszły do środka Soph powiedziała:
-Rosie, nie
czuję się najlepiej. Strasznie rozbolał mnie brzuch, więc jednak chyba nie
pójdę na ten obiad.
-W takim
razie odprowadzę cię do skrzydła szpitalnego.
-Nie ma
potrzeby, idź spokojnie zjeść, a ja odwiedzę w tym czasie bibliotekę i poszukam
materiałów na pracę domowa z transmutacji. Jak wszystko już ogarnę, to przyjdę
do Pokoju Wspólnego i razem ją odrobimy – puściła oczko Soph, po czym pobiegła
po schodach na górę, żeby przyjaciółka nie mogła już jej dłużej na nic
namawiać.
W
rzeczywistości Gryfonka wcale nie czuła się chora, ale musiała znaleźć jakąś
wymówkę, żeby zostać sama. Odkąd pokłóciła się z Jamesem nie miała okazji nawet
tego na spokojnie przemyśleć, bo miniony tydzień naprawdę okazał się wyjątkowo
pracowity. Gdy tylko przekroczyła próg biblioteki, ruszyła w kierunku swojego
ulubionego fotela, który był w tamtej chwili odwrócony tyłem. Obeszła go więc
naokoło. Okazało się że był już zajęty. Przez kogo? Przez Jamesa Pottera. Po
prostu nie mogła trafić lepiej. Już się odwróciła i ruszyła poszukać innego
miejsca, kiedy usłyszała za plecami cicho wypowiedziane:
-Porozmawiajmy.
-Nie mamy o
czym. – odparła krótko nawet nie odwracając głowy. Poszła w zupełnie przeciwnym
kierunku i usadowiła się w drugiej części biblioteki. Dlaczego to poczuła? Te
irytujące motylki w brzuchu, jak tylko się odezwał. Nie powiedział przecież nic
nadzwyczajnego. „Porozmawiajmy” to bardzo przeciętne i niewyróżniające się zupełnie słowo, prawda? Oczywiście, że prawda. Ale tu nie chodziło o
znaczenie tych słów, tylko o sposób w jaki zostały wypowiedziane. A James,
powiedział to takim tonem, tak dziwacznie zmodulował głos – nie wiadomo czy
przypadkiem, czy świadomie – że równie dobrze mógłby powiedzieć „kocham cię” i
nie zrobiłoby to większej różnicy. Problem w tym, że on zawsze mówił w taki
sposób kiedy zwracał się do Sophie. Dlatego tak często się przy nim rumieniła i
czuła niezręcznie.
Przez to, że
natknęła się na tego kretyna, nie mogła się nad niczym skupić, więc po paru
minutach ze zrezygnowaniem wstała z siedziska i wyszła z biblioteki, kompletnie
zapominając o tej nieszczęsnej transmutacji.
Szła
korytarzem, zmierzając ku schodom prowadzącym w dół, kiedy poczuła zimne długie
palce oplatające jej ramię i drugie ściskające usta tak, że trudno jej było
złapać oddech. Nie zdążyła wcześniej nawet pisnąć. Te same zimne palce
zaciągnęły ją w ciemny zaułek. Tak ciemny, że nie była w stanie nic zobaczyć.
Była bezbronna.
Hej !
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wszystkie Twoje rozdziały, ponieważ zostawiałaś u mnie spam :) Ogółem historia jest ciekawa, najbardziej lubię postać Rose i mam nadzieję, że będzie ona z naszym Scorpem :) Ale by się Draco wkurzył xd
James.... nawet go lubię, ale zakład ?? Idiota !
Fajnie, czekam na dalsze części :*
Wielkie dzięki za komentarz, naprawdę dużo to dla mnie znaczy ;) Cieszę się, że Ci się spodobało ;)
Usuń