piątek, 22 sierpnia 2014

Rozdział ósmy.

- Cichutko mała, uspokój się - usłyszała wypowiedziane szeptem wprost do jej ucha słowa. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że trzęsie się cała jak osika. Nie mogła nad tym zapanować. Tak bardzo chciała, ale nie mogła. – Jesteś aż takim tchórzem? No, no. Nie spodziewałem się. A podobno Gryfoni to ci odważni. – poczuła wilgotny oddech nieznajomego na swoim karku, wydobywający się z jego ust pod wpływem chrapliwego chichotu. Mdliło ją na dźwięk tego ironicznego tonu. Śmiał się z niej pod nosem. Dziewczyna miała coraz większe problemy ze złapaniem oddechu, a na jej bladym czole zaczęły pojawiać się kropelki potu.

Sophie znała głos, który do niej szeptał, jednak przez tę całą panikę nie potrafiła dokładnie zidentyfikować jego właściciela. Z resztą powiedzmy sobie szczerze: w tamtej chwili nie rozpoznałaby nawet głosu własnej matki. Nagle spostrzegła ruch gdzieś na korytarzu, z którego zaciągnięto ją w ten przeklęty zakamarek. Nie wiedzieć czemu, dłonie które do tej pory skutecznie ją krępowały niemal natychmiast zelżyły ucisk, by w ciągu trzech sekund zupełnie oswobodzić zrozpaczoną Gryfonkę. Zareagowała błyskawicznie – jednym machnięciem wyciągnęła różdżkę i wciąż śmiertelnie przerażona odwróciła się, żeby ujrzeć twarz „żartownisia”, ale o dziwo nikogo tam nie było. Wyciągnęła przed siebie rękę, aby upewnić się co do tego, że nieznajomy nie ukrywa się pod peleryną niewidką lub nie użył żadnego zaklęcia. Jej dłoń napotkała pustkę. Dziewczyna bez wahania wyskoczyła z pułapki i zaczęła biec ile sił w nogach. Nie zamierzała prędko się zatrzymać, nie da się ponownie schwytać. Nie pozwoli, żeby ktoś znowu ją krępował, żeby szeptał do jej ucha w ten najbardziej obrzydliwy sposób. Nie pozwoli.

Rose przez cały posiłek myślała o tym, co mogło przytrafić się biednej Sophie. Miała nadzieję, że przyjaciółka mocno się nie rozchorowała. Poza tym została jeszcze sprawa Lily i jej tajemniczego zaniku pamięci. Bardzo chciała z nią porozmawiać. Zjadła więc jak najszybciej posiłek i wyszła z Wielkiej Sali, żeby poczekać przy drzwiach na kuzynkę. Nie chciała jej przeszkadzać w jedzeniu, szczególnie że była zajęta rozmową ze znajomymi. Nie musiała jednak czekać długo. Po chwili zobaczyła rudą czuprynę wśród grupki uczniów przekraczającej próg.
- Lily! – krzyknęła za nią, podbiegając kawałek. Puchonka odwróciła głowę i zaczęła się rozglądać. Kiedy wreszcie dostrzegła znajomą twarz uśmiechnęła się promiennie i podeszła bliżej do Rosie.
- Co tam słychać? – zagadnęła wesoło na powitanie.
- U mnie w porządku. – odpowiedziała – No, ale to nie ja straciłam niedawno przytomność, więc oczekuję, że ty powiesz mi coś niecoś o sobie – uśmiechnęła się szeroko, jednak na jej słowa kuzynka jedynie machnęła ręką.
- Nie ma się czym przejmować – zapewniła – Teraz czuję się już dobrze, więc nie zadręczaj się więcej tym głupstwem. – nastąpiła chwila milczenia po czym dopowiedziała – Muszę zmykać, przyjaciele na mnie czekają.
- Mhm, to na razie – pożegnała ją Rose i ruszyła w kierunku Pokoju Wspólnego.

Po spotkaniu Sophie w bibliotece James czuł się jeszcze bardziej przybity. Ciążyło na nim poczucie winy za numer, jaki wywinął jej podczas pierwszej w tym roku uczty. Mógł się wtedy bardziej nad tym zastanowić, nie przemyślał. Nie przyszło mu wtedy do głowy to, że ona nie lubi takich publicznych wystąpień, że nie lubi zwracać na siebie uwagi. A może – pomyślał – Ona zwyczajnie mnie nie lubi i to był tylko pretekst do tego, żebyśmy przestali ze sobą rozmawiać? Bzdura, to niemożliwe. Przyjaźnili się przecież już od pierwszej klasy, bo to z nim jako pierwszym nawiązała kontakt w pociągu. To na niego jako pierwszego się otworzyła, jemu zaufała. Czuł się głupio, bo pomimo że znał ją najlepiej, zawsze sprawiał jej największy zawód. Ale co mógł poradzić? To nie jego wina, że jakaś nieznajoma siła przyciągała go do tej dziewczyny i teraz, kiedy od tygodnia nie zamienili ze sobą słowa był w fatalnym nastroju. Oczywiście nie okazywał tego, ale tak właśnie się czuł. Fatalnie.

Tym większe było jego zdziwienie wieczorem, kiedy postanowił wybrać się do kuchni po coś do zjedzenia. Gdy powoli zbliżał się już do słynnego obrazu, na którym wystarczyło połaskotać gruszkę aby zostać wpuszczonym do kuchni, usłyszał cichutki szloch. Rozejrzał się dookoła i za zakrętem, na końcu korytarzyka zauważył zarys skulonej postaci. Podszedł więc bliżej i kucnął tuż obok dziewczyny, ale nie zareagowała. Siedziała, chowając głowę w kolebce własnych ramion. James przyjrzał jej się uważniej i zdał sobie z czegoś sprawę.
- Sophie? – zapytał z powątpiewaniem. W tym momencie Gryfonka uniosła na niego swoje wielkie, zapłakane oczy i niespodziewanie rzuciła mu się w objęcia. Przycisnęła go do siebie mocno, tak jakby bała się, że zaraz zniknie. Wtedy nie liczyło się dla niej to, że była z nim pokłócona, po prostu potrzebowała bliskości kogoś znajomego, kogoś komu ufała. A Potter jakkolwiek głupio by się nie zachowywał, z pewnością do takich osób należał. Sophie szlochała więc cichutko, obficie mocząc swoimi łzami ubranie chłopaka.

Pomimo, że minęło już trochę czasu od okropnego zajścia Gryfonka nadal nie mogła dojść do siebie. O co chodziło temu chłopakowi, który postanowił tak strasznie ją potraktować? Przecież nigdy nikomu nie zrobiła nic złego. Starała się jak mogła, żeby zawsze każdemu pomóc i doradzić, jeżeli tego potrzebował. Poza tym nigdy nie miała też wroga. Oczywiście, były osoby, za którymi nieszczególnie przepadała, ale starała się tego nie okazywać. Westchnęła ciężko, aby nieco powstrzymać łzy i nieznacznie się opanować. Nie mogła przecież płakać całą wieczność tylko dlatego, że ktoś postanowił jej zrobić jakiś głupi kawał.

Kiedy zaczęła sobie przypominać całą tą sytuację, poczuła nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej. Już wiedziała, dlaczego zareagowała na to w tak gwałtowny sposób. Po prostu w tamtej chwili, kiedy chłopak ją złapał powróciły wszystkie wspomnienia z dzieciństwa. Te kiedy ojciec codziennie wracał do domu pijany i nieraz wyżywał się na mamie krzycząc i potrząsając nią. Jako mała dziewczynka nie mogła na to patrzeć, nie mogła znieść tego widoku, więc zaszywała się w swoim pokoju. Zawsze wciskała się w malutką szczelinę między łóżkiem a ścianą, zatykała dłońmi uszy i czekała, aż tata pójdzie spać. Wybiegała wtedy ze swojej kryjówki, kierowała się prosto do mamusi, wtulała się w nią mocno i tak zasypiała. Bo czuła się bezpieczna i kochana, zupełnie jak teraz, gdy chowała twarz w zagłębieniu szyi czarnowłosego chłopaka.

On wyczuwając, że nagle dostała leciutkich drgawek jedną ręką jeszcze bardziej przygarnął ją do siebie, obejmując w talii, a drugą powoli i spokojnie zaczął gładzić jej włosy. W takiej pozycji podniósł się na nogi, ani na sekundę nie wypuszczając przyjaciółki z objęć. Widząc jak bardzo jest roztrzęsiona, o nic nie pytał. Po prostu z nią trwał, bo była to jak na razie jedyna przysługa, jaką mógł jej wyświadczyć.

Po pewnym, bliżej nieokreślonym czasie dziewczyna nieznacznie uniosła głowę, zerkając na chłopaka leciutko podpuchniętymi i zaczerwienionymi oczami.
- Dziękuję – powiedziała ledwo dosłyszalnym szeptem, a jej dolna warga zadrgała.
- Nie masz za co – westchnął – Naprawdę, nie masz za co – powtórzył, posyłając jej serdeczny uśmiech. Ona niechętnie się od niego odsunęła i ponownie się odezwała:
- Przepraszam za to, co powiedziałam tydzień temu. Ja wcale tak nie uważam – spuściła wzrok, przecierając wierzchem dłoni mokrą od płaczu twarz.
- Uważasz – odrzekł na to James. Zbliżył się do niej i ujął jej twarz tak, że była zmuszona spojrzeć mu w oczy. Pogłaskał ją kciukiem po policzku i dodał – Ale teraz, skoro już troszkę się uspokoiłaś, to może powiesz mi, kto cię doprowadził do takiego stanu, bo dawno nie potraktowałem nikogo jakimś dobrym zaklęciem.
- Nie wiem – odpowiedziała cichutko dziewczyna, a Potter spojrzał na nią pytająco.
- Jesteś w totalnej rozsypce, trzęsiesz się tak, że nie możesz tego powstrzymać, wtulasz się we mnie, pomimo że jesteś obrażona. A no i nie zapominajmy o tym, że twoja twarz aż ocieka z łez. – wyliczył jej – Nie wmówisz mi, że po prostu nie wiesz kto ci to zrobił, bo pierwszy raz widzę cię - tutaj rozłożył ręce w geście prezentacyjnym - taką.
- Kiedy ja naprawdę nie wiem. – zaprotestowała – Nawet nie wiesz co się stało! – zarzuciła mu.
- A więc mi powiedz – ponaglił, po czym usiadł na ziemi, opierając się plecami o ścianę i poklepał wolne miejsce obok siebie – Mamy całą noc.

4 komentarze:

  1. Fajny rozdział ,szkoda mi Sophie !

    OdpowiedzUsuń
  2. Dopiero teraz nadrobiłam zaległości i nie żałuję ani chwili! Zakochałam się w twoim opowiadaniu <3 Łączysz beztroskę z niebezpieczeństwem i dodajesz nutkę tajemniczości! Jak ja to uwielbiam :OO
    Czekam na kolejny rozdział.
    Weny życzę, Ginny ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mega się cieszę, że komuś się podoba, to co piszę. Dziękuję Ci za komentarz, nawet nie wiesz ile dla mnie znaczy <3

      Usuń