piątek, 22 sierpnia 2014

Rozdział ósmy.

- Cichutko mała, uspokój się - usłyszała wypowiedziane szeptem wprost do jej ucha słowa. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że trzęsie się cała jak osika. Nie mogła nad tym zapanować. Tak bardzo chciała, ale nie mogła. – Jesteś aż takim tchórzem? No, no. Nie spodziewałem się. A podobno Gryfoni to ci odważni. – poczuła wilgotny oddech nieznajomego na swoim karku, wydobywający się z jego ust pod wpływem chrapliwego chichotu. Mdliło ją na dźwięk tego ironicznego tonu. Śmiał się z niej pod nosem. Dziewczyna miała coraz większe problemy ze złapaniem oddechu, a na jej bladym czole zaczęły pojawiać się kropelki potu.

Sophie znała głos, który do niej szeptał, jednak przez tę całą panikę nie potrafiła dokładnie zidentyfikować jego właściciela. Z resztą powiedzmy sobie szczerze: w tamtej chwili nie rozpoznałaby nawet głosu własnej matki. Nagle spostrzegła ruch gdzieś na korytarzu, z którego zaciągnięto ją w ten przeklęty zakamarek. Nie wiedzieć czemu, dłonie które do tej pory skutecznie ją krępowały niemal natychmiast zelżyły ucisk, by w ciągu trzech sekund zupełnie oswobodzić zrozpaczoną Gryfonkę. Zareagowała błyskawicznie – jednym machnięciem wyciągnęła różdżkę i wciąż śmiertelnie przerażona odwróciła się, żeby ujrzeć twarz „żartownisia”, ale o dziwo nikogo tam nie było. Wyciągnęła przed siebie rękę, aby upewnić się co do tego, że nieznajomy nie ukrywa się pod peleryną niewidką lub nie użył żadnego zaklęcia. Jej dłoń napotkała pustkę. Dziewczyna bez wahania wyskoczyła z pułapki i zaczęła biec ile sił w nogach. Nie zamierzała prędko się zatrzymać, nie da się ponownie schwytać. Nie pozwoli, żeby ktoś znowu ją krępował, żeby szeptał do jej ucha w ten najbardziej obrzydliwy sposób. Nie pozwoli.

Rose przez cały posiłek myślała o tym, co mogło przytrafić się biednej Sophie. Miała nadzieję, że przyjaciółka mocno się nie rozchorowała. Poza tym została jeszcze sprawa Lily i jej tajemniczego zaniku pamięci. Bardzo chciała z nią porozmawiać. Zjadła więc jak najszybciej posiłek i wyszła z Wielkiej Sali, żeby poczekać przy drzwiach na kuzynkę. Nie chciała jej przeszkadzać w jedzeniu, szczególnie że była zajęta rozmową ze znajomymi. Nie musiała jednak czekać długo. Po chwili zobaczyła rudą czuprynę wśród grupki uczniów przekraczającej próg.
- Lily! – krzyknęła za nią, podbiegając kawałek. Puchonka odwróciła głowę i zaczęła się rozglądać. Kiedy wreszcie dostrzegła znajomą twarz uśmiechnęła się promiennie i podeszła bliżej do Rosie.
- Co tam słychać? – zagadnęła wesoło na powitanie.
- U mnie w porządku. – odpowiedziała – No, ale to nie ja straciłam niedawno przytomność, więc oczekuję, że ty powiesz mi coś niecoś o sobie – uśmiechnęła się szeroko, jednak na jej słowa kuzynka jedynie machnęła ręką.
- Nie ma się czym przejmować – zapewniła – Teraz czuję się już dobrze, więc nie zadręczaj się więcej tym głupstwem. – nastąpiła chwila milczenia po czym dopowiedziała – Muszę zmykać, przyjaciele na mnie czekają.
- Mhm, to na razie – pożegnała ją Rose i ruszyła w kierunku Pokoju Wspólnego.

Po spotkaniu Sophie w bibliotece James czuł się jeszcze bardziej przybity. Ciążyło na nim poczucie winy za numer, jaki wywinął jej podczas pierwszej w tym roku uczty. Mógł się wtedy bardziej nad tym zastanowić, nie przemyślał. Nie przyszło mu wtedy do głowy to, że ona nie lubi takich publicznych wystąpień, że nie lubi zwracać na siebie uwagi. A może – pomyślał – Ona zwyczajnie mnie nie lubi i to był tylko pretekst do tego, żebyśmy przestali ze sobą rozmawiać? Bzdura, to niemożliwe. Przyjaźnili się przecież już od pierwszej klasy, bo to z nim jako pierwszym nawiązała kontakt w pociągu. To na niego jako pierwszego się otworzyła, jemu zaufała. Czuł się głupio, bo pomimo że znał ją najlepiej, zawsze sprawiał jej największy zawód. Ale co mógł poradzić? To nie jego wina, że jakaś nieznajoma siła przyciągała go do tej dziewczyny i teraz, kiedy od tygodnia nie zamienili ze sobą słowa był w fatalnym nastroju. Oczywiście nie okazywał tego, ale tak właśnie się czuł. Fatalnie.

Tym większe było jego zdziwienie wieczorem, kiedy postanowił wybrać się do kuchni po coś do zjedzenia. Gdy powoli zbliżał się już do słynnego obrazu, na którym wystarczyło połaskotać gruszkę aby zostać wpuszczonym do kuchni, usłyszał cichutki szloch. Rozejrzał się dookoła i za zakrętem, na końcu korytarzyka zauważył zarys skulonej postaci. Podszedł więc bliżej i kucnął tuż obok dziewczyny, ale nie zareagowała. Siedziała, chowając głowę w kolebce własnych ramion. James przyjrzał jej się uważniej i zdał sobie z czegoś sprawę.
- Sophie? – zapytał z powątpiewaniem. W tym momencie Gryfonka uniosła na niego swoje wielkie, zapłakane oczy i niespodziewanie rzuciła mu się w objęcia. Przycisnęła go do siebie mocno, tak jakby bała się, że zaraz zniknie. Wtedy nie liczyło się dla niej to, że była z nim pokłócona, po prostu potrzebowała bliskości kogoś znajomego, kogoś komu ufała. A Potter jakkolwiek głupio by się nie zachowywał, z pewnością do takich osób należał. Sophie szlochała więc cichutko, obficie mocząc swoimi łzami ubranie chłopaka.

Pomimo, że minęło już trochę czasu od okropnego zajścia Gryfonka nadal nie mogła dojść do siebie. O co chodziło temu chłopakowi, który postanowił tak strasznie ją potraktować? Przecież nigdy nikomu nie zrobiła nic złego. Starała się jak mogła, żeby zawsze każdemu pomóc i doradzić, jeżeli tego potrzebował. Poza tym nigdy nie miała też wroga. Oczywiście, były osoby, za którymi nieszczególnie przepadała, ale starała się tego nie okazywać. Westchnęła ciężko, aby nieco powstrzymać łzy i nieznacznie się opanować. Nie mogła przecież płakać całą wieczność tylko dlatego, że ktoś postanowił jej zrobić jakiś głupi kawał.

Kiedy zaczęła sobie przypominać całą tą sytuację, poczuła nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej. Już wiedziała, dlaczego zareagowała na to w tak gwałtowny sposób. Po prostu w tamtej chwili, kiedy chłopak ją złapał powróciły wszystkie wspomnienia z dzieciństwa. Te kiedy ojciec codziennie wracał do domu pijany i nieraz wyżywał się na mamie krzycząc i potrząsając nią. Jako mała dziewczynka nie mogła na to patrzeć, nie mogła znieść tego widoku, więc zaszywała się w swoim pokoju. Zawsze wciskała się w malutką szczelinę między łóżkiem a ścianą, zatykała dłońmi uszy i czekała, aż tata pójdzie spać. Wybiegała wtedy ze swojej kryjówki, kierowała się prosto do mamusi, wtulała się w nią mocno i tak zasypiała. Bo czuła się bezpieczna i kochana, zupełnie jak teraz, gdy chowała twarz w zagłębieniu szyi czarnowłosego chłopaka.

On wyczuwając, że nagle dostała leciutkich drgawek jedną ręką jeszcze bardziej przygarnął ją do siebie, obejmując w talii, a drugą powoli i spokojnie zaczął gładzić jej włosy. W takiej pozycji podniósł się na nogi, ani na sekundę nie wypuszczając przyjaciółki z objęć. Widząc jak bardzo jest roztrzęsiona, o nic nie pytał. Po prostu z nią trwał, bo była to jak na razie jedyna przysługa, jaką mógł jej wyświadczyć.

Po pewnym, bliżej nieokreślonym czasie dziewczyna nieznacznie uniosła głowę, zerkając na chłopaka leciutko podpuchniętymi i zaczerwienionymi oczami.
- Dziękuję – powiedziała ledwo dosłyszalnym szeptem, a jej dolna warga zadrgała.
- Nie masz za co – westchnął – Naprawdę, nie masz za co – powtórzył, posyłając jej serdeczny uśmiech. Ona niechętnie się od niego odsunęła i ponownie się odezwała:
- Przepraszam za to, co powiedziałam tydzień temu. Ja wcale tak nie uważam – spuściła wzrok, przecierając wierzchem dłoni mokrą od płaczu twarz.
- Uważasz – odrzekł na to James. Zbliżył się do niej i ujął jej twarz tak, że była zmuszona spojrzeć mu w oczy. Pogłaskał ją kciukiem po policzku i dodał – Ale teraz, skoro już troszkę się uspokoiłaś, to może powiesz mi, kto cię doprowadził do takiego stanu, bo dawno nie potraktowałem nikogo jakimś dobrym zaklęciem.
- Nie wiem – odpowiedziała cichutko dziewczyna, a Potter spojrzał na nią pytająco.
- Jesteś w totalnej rozsypce, trzęsiesz się tak, że nie możesz tego powstrzymać, wtulasz się we mnie, pomimo że jesteś obrażona. A no i nie zapominajmy o tym, że twoja twarz aż ocieka z łez. – wyliczył jej – Nie wmówisz mi, że po prostu nie wiesz kto ci to zrobił, bo pierwszy raz widzę cię - tutaj rozłożył ręce w geście prezentacyjnym - taką.
- Kiedy ja naprawdę nie wiem. – zaprotestowała – Nawet nie wiesz co się stało! – zarzuciła mu.
- A więc mi powiedz – ponaglił, po czym usiadł na ziemi, opierając się plecami o ścianę i poklepał wolne miejsce obok siebie – Mamy całą noc.

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Liebster Award

Liebster Award

Do Liebster Award nominowała mnie Rina L. prowadząca bloga http://bright-side-of-the-dark.blogspot.com
 . Wielkie dzięki :*

Zasady Liebster Award 


Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie  obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.

Moje odpowiedzi:

1. Ulubiony piosenkarz/piosenkarka?

Nie mam jakiegoś takiego jednego idola raczej ;) Ale jeśli już miałabym coś podać to myślę, że z zespołów: Green Day, 3 doors down, 30 Seconds to Mars.


2. Ulubiona książka?

Harry Potter to tak na pierwszym miejscu. A poza tym bardzo podobała mi się Oksa Pollock, Igrzyska Śmierci, Niezgodna.

3. Skąd pomysł założenia bloga?

Mam dużo pomysłów, które chciałam gdzieś spożytkować. Poza tym jestem osobą, która kiedy się na coś zdenerwuje lub jest jej smutno zwyczajnie musi się wyładować. Wtedy pisanie bardzo pomaga.

4. Czy uważasz, że jeżeli ktoś lubi filmy/seriale animowane jest dziecinny?

Jasne, że nie. Tak po pierwsze to moim zdaniem każdy ma prawo lubić co chce, bo każdy z nas jest inny. A tak poza tym to wiele bajek (głównie Walta Disneya, ale nie tylko) ma większą wartość i porusza poważniejsze tematy niż wiele dzisiejszych seriali. Oj na ten temat mogłabym się rozpisać i to bardzo, ale sądzę że to zbędne, bo komu chciałoby się tyle czytać o tym, co sądzę na temat niektórych niedorobionych seriali :D

5. Ulubiona piosenka?

Uohohoho, tak jedną to very hard :D No ale tak w wielkim skrócie: Wake Me Up When September Ends, Boulevard Of Broken Dreams, Here Without You, Kryptonite, When I'm Gone, My Mom, Paradise City.

6. Ulubione zajęcie?

Spotykanie się ze znajomymi, czytanie książek i oczywiście, pisanie.

7. Najlepsza czekolada dostępna w sklepach to?

Gorzka,Wedel :3

8. Bez czego nie możesz żyć?

Bez telefonu.

9. Jaki masz kolor oczu?

Zielony.

10. Ulubiony film?

Aktualnie Skazani na Shawshank.

11. Jedziesz samochodem, niedaleko za tobą zbliża się tornado. Na przystanku widzisz trzy osoby: najlepszą przyjaciółkę, chłopaka swoich marzeń i starszą panią. Masz tylko jedno miejsce w samochodzie, kogo zabierasz ze sobą?

Jeju, nie lubię takich pytań :/ Nie odpowiem, bo nie mam pojęcia co bym zrobiła.

Nominuję:
 Niestety, nie dałam rady aż 11 :c

Moje pytania:

1. Czy zrobiłaś/łeś kiedyś coś czego będziesz żałował/a do końca życia?
2. Masz jakieś dziwne przyzwyczajenia? Jeśli tak to jakie?
3. Kiedy lepiej Ci się pisze - w dzień, czy w nocy?
4. Książka, która dała Ci najwięcej do myślenia.
5. Co sądzisz o samookaleczaniu się? Czy jest to wynik tchórzostwa i uciekania od problemów?
6. Jakie jest twoje największe marzenie?
7. Jakiego gatunku muzyki najbardziej lubisz słuchać?
8. Jakie jest twoje największe osiągnięcie?
9. Ulubiona potrawa?
10. Ulubiona pora roku?
11. Co najczęściej jest twoją inspiracją podczas pisania?



sobota, 16 sierpnia 2014

Rozdział siódmy.

- Czy wy do reszty zwariowałyście? - wypaliła Zoey zaraz po przekroczeniu progu dormitorium. Odwróciła się twarzą do przyjaciółek i spojrzała na nie groźnie - Kiedy podczas TAKIEJ akcji mówię, że kończymy, to kończymy, a nie bawimy się w małe dzieci, które błagają mamusię o lizaka - syknęła - Nasze bezpieczeństwo i pewność, że nikt nas nie przyłapie są chyba w tej sytuacji ważniejsze, niż popatrzenie minutę dłużej na czerwonego jak burak Malfoya - dodała na koniec, po czym wyszła z pokoju, niezbyt spokojnie zamykając za sobą drzwi. Rose popatrzyła z niepokojem na Sophie, którą - lekko mówiąc - zamurowało.
- Co to było? - szepnęła ruda. Totalnie nie wiedziała co ma o tym myśleć.
- Nie mam pojęcia - mruknęła Soph lekko potrząsając głową – Ale coś czuję, że nie chodziło jej jedynie o nasze zachowanie. Coś gorszego musiało się stać, ale ni cholery nie mam pomysłu co.
- Musimy z nią na spokojnie porozmawiać wieczorem. Przecież to jest aż dziwne. To do niej nie podobne, żeby się wściekać o tak błahą sprawę.

Niestety Zo pojawiła się w dormitorium dopiero, jak przyjaciółki spały, a następnego dnia rano wstała bardzo wcześnie i znowu wyparowała. Współlokatorki były zaniepokojone zachowaniem dziewczyny, ale nic nie mogły na to poradzić. Zmuszanie jej do rozmowy nie miało najmniejszego sensu, więc nie było innego wyjścia - tylko czekać, aż sama zdecyduje się odezwać.

-Kogo my tu mamy? - zawołała Ina coraz bardziej zbliżając się do Ślizgonów - Potter, Malfoy co ma oznaczać ten cały cyrk? - oj, w takich chwilach najbardziej doceniała bycie prefektem.
-Nie twój interes - warknął Scorpius. Był roztrzepany, a w ręku trzymał różdżkę. Odkąd podeszła Ina nie odważył się jej unieść choćby na milimetr, ale nie zamierzał też opowiadać, o tym co się naprawdę wydarzyło. Bo niby co miał powiedzieć? Że jakaś niewidzialna siła robiła sobie z niego jaja?
- Jak zwykle zgrywasz chojraka, co - mówiąc szczerze - niezbyt ci wychodzi. Szczególnie jeśli zwrócić uwagę na twoje trzęsące się kolana. - uniosła znacząco brew, patrząc blondynowi prosto w oczy. Nie wytrzymał, spuścił wzrok. Hm, czyli kolejna oznaka malejącej pewności siebie, pomyślała z satysfakcją Ina. - A teraz powtórzę pytanie. - powiedziała spokojnie - Co wy do jasnej cholery wyprawiacie? - nie podniosła głosu nawet o pół tonu. W sumie może dlatego, że nie było takiej potrzeby, bo wokół wszyscy zamilkli i panowała kompletna cisza. Uczniowie przypatrujący się wszystkiemu stali nieruchomo i nadstawiali uszu, żeby wyłapać jak najwięcej z tej wymiany zdań, a fioletowowłosa nie zamierzała ich odpędzać. Skoro Ślizgoni mieli odwagę przy wszystkich robić przedstawienie, to niech mają też odwagę do tego, aby przy wszystkich ponieść tego konsekwencje. - Więc? - ponagliła ich krzyżując ręce na piersiach.
- Mówiłem, nie twój interes, nic nie warta szlamo! - powiedział przez zęby zirytowany Scorpius. Otóż tak właśnie, Ina była szlamą i nigdy nic sobie z tego nie robiła. A już tym bardziej nie zamierzała się przejmować wyzwiskami, wypowiedzianymi przez tego rozpieszczonego śmiecia.
- No dobrze, skoro nie zamierzacie mi nic powiedzieć po dobroci - zaczęła Gryfonka stukając palcem w podbródek - to zapraszam was dziś, w porze kolacji na mały spacer. Chcę was widzieć punktualnie właśnie w tym miejscu. Wymyślę coś, na czym moglibyście spożytkować swój nadmiar energii. A tymczasem Slytherin traci dziesięć punktów przez Pottera za zakłócanie porządku, kolejne dziesięć przez Malfoya dokładnie za to samo - tutaj zatrzymała się na chwilkę - a no i jeszcze minus dwadzieścia za brak szacunku i wyzywanie innych uczniów - mówiąc to cały czas uśmiechała się do nich, po czym odwróciła się gwałtownie i ruszyła przez błonia w kierunku wejścia do zamku.
- Sivertsen, chyba o czymś nie wiesz - zawołał za nią blondyn - Tak się składa, że od dziś też jestem prefektem i nie możesz odebrać mi żadnych punktów.
-Odkąd jestem prefektem naczelnym, owszem, mogę. I właśnie to zrobiłam. 
        
Pierwszy tydzień nauki zleciał wszystkim niesamowicie szybko, ze względu na nawał prac domowych i nauki. Nauczyciele musieli wyjątkowo dobrze wypocząć w tym roku na wakacjach, bo mieli aż nadto siły do uprzykrzania życia biednej młodzieży. Większość osób bowiem jeszcze nie zdążyła się przestawić na tak zwany „tryb szkoła” i miała duże problemy z koncentracją i systematycznością. Toteż, kiedy wreszcie nadszedł upragniony weekend każdy rzucił książki w kąt i ruszył na błonia. Niebawem miał odbyć się pierwszy w tym sezonie mecz Quidditcha – Puchoni kontra Ślizgoni.
- Jak dobrze jest się zwyczajnie.. – tu Rose potężnie ziewnęła – zrelaksować – dokończyła leniwym głosem nieznacznie wyciągając niektóre sylaby. Leżała z głową na kolanach Sophie, która z nudów podskubywała trawę.
- A to dopiero początek. W tym roku czekają nas sumy. – przypomniała Soph. Ruda wydała z siebie ciche stękniecie.
- Csii… Nie psuj mi tych ostatnich chwil odpoczynku – poprosiła.


James w wolne dni nie wstawał wcześnie. Oj, zdecydowanie nie należał do rannych ptaszków. Kiedy w sobotę udało mu się wreszcie zwlec z łóżka było po dwunastej. Ubrany jedynie w luźne spodnie od piżamy, ze sterczącymi na wszystkie strony włosami ruszył do łazienki, aby wziąć krótki prysznic, póki jego współlokatorzy jeszcze smacznie spali.
Kiedy wszedł z powrotem do dormitorium Mark i Hachiro już siedzieli na swoich rozkopanych łóżkach i dyskutowali o czymś ożywionymi głosami.
- O co chodzi, chłopaki? – zapytał Potter, rzucając mokry, zwinięty ręcznik na swój stolik nocny.
- Zakładamy się o wynik meczu. Stawiam, że Ślizgoni wygrają przewagą co najmniej dwustu punktów – rzucił Mark.
- Możesz pomarzyć – odparował Hachiro – Puchoni mają nową szukającą – Kylie McAdams. Jest świetna, stawiam pięć galeonów, że złapie znicza zanim Ślizgoni zdążą zdobyć choćby trzydzieści punktów. – azjata wyciągnął przed siebie swoją długą, chudą rękę.
- Przyjmuję zakład – wyszczerzył się Mark, ściskając mocno dłoń kumpla.
- A ja stawiam 20 galeonów – zaczął z chytrym uśmieszkiem James, a oczy kolegów automatycznie skierowały się na niego  – że uda mi się w ciągu tygodnia sprawić, żebyśmy ja i Soph zostali parą – dokończył po chwili. Na początku wszystkich zatkało tak nagłe wyznanie kolegi.
- Uuu, stary. Dwadzieścia galeonów, no no.. Widzę, że jesteś już pewny, co do wygranej. Niech będzie, ja przyjmuję ten zakład. Ale patrząc na to, w jaki sposób ona cię traktuje, to już bym się na twoim miejscu psychicznie nastawił na utratę gotówki. – prychnął Mark, wyciągając się na łóżku.

Około drugiej popołudniu wszyscy uczniowie zaczęli zbierać się na obiad do Wielkiej Sali. Rose i Sophie postanowiły pójść w ich ślady i także ruszyły w kierunku zamku. Kiedy weszły do środka Soph powiedziała:
-Rosie, nie czuję się najlepiej. Strasznie rozbolał mnie brzuch, więc jednak chyba nie pójdę na ten obiad.
-W takim razie odprowadzę cię do skrzydła szpitalnego.
-Nie ma potrzeby, idź spokojnie zjeść, a ja odwiedzę w tym czasie bibliotekę i poszukam materiałów na pracę domowa z transmutacji. Jak wszystko już ogarnę, to przyjdę do Pokoju Wspólnego i razem ją odrobimy – puściła oczko Soph, po czym pobiegła po schodach na górę, żeby przyjaciółka nie mogła już jej dłużej na nic namawiać.

W rzeczywistości Gryfonka wcale nie czuła się chora, ale musiała znaleźć jakąś wymówkę, żeby zostać sama. Odkąd pokłóciła się z Jamesem nie miała okazji nawet tego na spokojnie przemyśleć, bo miniony tydzień naprawdę okazał się wyjątkowo pracowity. Gdy tylko przekroczyła próg biblioteki, ruszyła w kierunku swojego ulubionego fotela, który był w tamtej chwili odwrócony tyłem. Obeszła go więc naokoło. Okazało się że był już zajęty. Przez kogo? Przez Jamesa Pottera. Po prostu nie mogła trafić lepiej. Już się odwróciła i ruszyła poszukać innego miejsca, kiedy usłyszała za plecami cicho wypowiedziane:
-Porozmawiajmy.
-Nie mamy o czym. – odparła krótko nawet nie odwracając głowy. Poszła w zupełnie przeciwnym kierunku i usadowiła się w drugiej części biblioteki. Dlaczego to poczuła? Te irytujące motylki w brzuchu, jak tylko się odezwał. Nie powiedział przecież nic nadzwyczajnego. „Porozmawiajmy” to bardzo przeciętne i niewyróżniające się zupełnie słowo, prawda? Oczywiście, że prawda. Ale tu nie chodziło o znaczenie tych słów, tylko o sposób w jaki zostały wypowiedziane. A James, powiedział to takim tonem, tak dziwacznie zmodulował głos – nie wiadomo czy przypadkiem, czy świadomie – że równie dobrze mógłby powiedzieć „kocham cię” i nie zrobiłoby to większej różnicy. Problem w tym, że on zawsze mówił w taki sposób kiedy zwracał się do Sophie. Dlatego tak często się przy nim rumieniła i czuła niezręcznie.
Przez to, że natknęła się na tego kretyna, nie mogła się nad niczym skupić, więc po paru minutach ze zrezygnowaniem wstała z siedziska i wyszła z biblioteki, kompletnie zapominając o tej nieszczęsnej transmutacji.
Szła korytarzem, zmierzając ku schodom prowadzącym w dół, kiedy poczuła zimne długie palce oplatające jej ramię i drugie ściskające usta tak, że trudno jej było złapać oddech. Nie zdążyła wcześniej nawet pisnąć. Te same zimne palce zaciągnęły ją w ciemny zaułek. Tak ciemny, że nie była w stanie nic zobaczyć. Była bezbronna.