czwartek, 27 marca 2014

Rozdział pierwszy.

Tak właśnie, to był kolejny okropny sen Sophie. Miewała je bardzo często, ale w sumie do tej pory nie odnalazła ich źródła. Tak więc codziennie kładła się spać ze świadomością, że rano najprawdopodobniej obudzi się z potwornym bólem głowy i przerażającymi, głuchymi szeptami, otaczającymi ją z każdej strony. Na ogół po kilku minutach stan otępienia ustępował i mogła zacząć normalny dzień. Jednak to, co zobaczyła tej nocy było odmienne od tego, co działo się do tej pory. Zwykle nie pojawiał się nikt, kto wybawiłby ją z tego potwornego bólu i cierpienia. Z paraliżującego strachu. Dziwne. Nie spodziewała się wcześniej takiego zwrotu akcji, ale no cóż. Pewnie to i tak jednorazowe.
Była przecież ze swoim problemem u wielu specjalistów, ale niestety żaden nie wiedział jak jej pomóc. Jedyne, co przychodziło im do głowy to to, że z jej dolegliwościami mogą być związane wydarzenia z dzieciństwa. Nic ponad to. Kompletnie nic poza cholerną psychozą, spowodowaną wiecznym lękiem przed pijanym ojcem. Ale to już przeszłość. Teraz nie miała powodu do obaw, bo mieszkała z mamą w niezbyt dużym domku jednorodzinnym.
Po chwili rozmyślań niechętnie wygramoliła się z łóżka i spoglądając w duże, białe lustro, ustawione nieopodal, zaczęła przeczesywać palcami kręcone włosy. Nagle usłyszała głośne stukanie w szybę. Uchyliła więc lekko okno, nie chcąc wpuszczać do środka zbyt dużej ilości chłodnego, wrześniowego powietrza. Do pokoju niemal natychmiast wleciała szara, pokaźna sowa, która usadowiła się na specjalnym stojaku. Dziewczyna pospiesznie podeszła do niej i odwiązała od nóżki wiadomość napisaną na lekko zniszczonym skrawku papieru.
"Widzimy się na peronie. Nie spóźnij się jak zwykle. James." - krótkie i rzeczowe, ale jakże przydatne. Sophie kompletnie zapomniała, że dziś pierwszy dzień szkoły. Na dodatek musiała dotrzeć na peron sama, bo mama wyjechała wcześnie do pracy. W jednej chwili wyskoczyła z pokoju, chwytając po drodze pierwsze lepsze ubrania. Wpadła do łazienki jak torpeda i przyszykowała się do wyjścia, zostawiając po sobie straszny bałagan. Mama pewnie będzie zła, ale nie miała czasu się tym przejmować w takiej chwili. Zbiegła pospiesznie na dół, chwyciła tosty, które już trochę na nią czekały i, przy okazji omal nie wywracając się na korytarzu, ponownie wbiegła do sypialni, aby jednym ruchem zgarnąć wcześniej spakowany kufer. 
Właściwie, to jej przygotowania zawsze wyglądały właśnie tak. Rzadko się zdarzało, żeby wyrobiła się z czymś wcześniej. W każdym razie była już na tyle wprawiona, że po kilku minutach, gotowa zamykała drzwi od domu. Wsiadła do Błędnego Rycerza i pojechała prosto na stację. Na szczęście nie spóźniła się jeszcze, bo spostrzegła z daleka Lily przechodzącą z kilkoma koleżankami przez przejście. Nie goniła ich. Na spokojnie zaszła na miejsce, żeby w końcu usadowić się wygodnie w pustym przedziale pociągu Londyn-Hogwart. Do odjazdu pozostało jeszcze kilka minut. Wyciągnęła więc z bagażu książkę i zagłębiła się w lekturze. Nie zauważyła nawet otwierających się drzwi, toteż bardzo się przestraszyła, gdy poczuła oplatające ją ręce i usłyszała wykrzyczane prosto do jej ucha:
-Tak bardzo tęskniłam!- była to oczywiście Rose. Sophie odruchowo także ją uścisnęła, po czym rudowłosa opadła z westchnieniem na siedzenie obok. - Mam Ci tyle do opowiedzenia... - dodała po chwili.
-No, to na co czekasz? - ponagliła ją, odkładając książkę. - Mów. - dopowiedziała z promiennym uśmiechem Soph.
-Po pierwsze, moja mama się zgodziła, żebyś przyjechała do nas na całe ferie świąteczne. Po drugie...
-Rose! - zaśmiała się, przerywając jej w pół zdania. - Dopiero zaczął się rok szkolny, a ty już wypytujesz mamę o święta? - spojrzała na nią z niedowierzaniem.
-Nie mogłam się doczekać, to wszystko! No więc, dowiedziałam się, że Puchoni rozmawiają o tym, żeby Lily dołączyła do reprezentacji domu w quidditcha. Jest tylko jeden problem: ona nie będzie chciała się zgodzić, bo twierdzi, że jest beznadziejna. Soph, przecież wiesz, że tak nie jest! Musimy jakoś ją do tego zmusić.
-To będzie trudne. Wiesz, że ona z reguły nie zmienia zdania. 
-Tak, ale jeśli nam się nie uda, to ona chyba już nigdy w siebie nie uwierzy. Quidditch to dla niej ogromna szansa, żeby się sprawdzić i podnieść trochę samoocenę. Nie mogę już słuchać tych bzdur, że się do niczego nie nadaje. Mam nawet pewien pomysł.
-Pomysł na co? - odezwał się cienki głosik. To była Lily. Obie dziewczyny z raptownie zwróciły głowy w jej kierunku.
-Na prezent dla Albusa. - zaimprowizowała bez mrugnięcia okiem Sophie. - Niedługo ma urodziny.- Na te słowa Lily jakby spochmurniała. - Coś się stało? - zapytała, zauważając nagłą zmianę na twarzy przyjaciółki.
-Nie, nie, nic takiego. Może już pójdę. - ucięła szybko i pół sekundy później faktycznie już jej nie było.
-Co ten bałwan jej znowu zrobił? - westchnęła Rose.
-Nie wiem, ale najwyraźniej Lily nie chce o tym gadać. Dajmy jej czas, jak będzie chciała to na pewno nam powie, o co chodziło.
-Niech ci będzie. Ale jeśli to coś naprawdę okropnego to mu nie daruję.
Reszta podróży minęła względnie spokojnie. W między czasie do dziewczyn wpadł James, później Tony - chłopak z Ravenclawu, któremu wyraźnie podobała się Sophie. Niestety bez wzajemności, więc nie zabawił w ich przedziale zbyt długo.


Kiedy dotarły do Wielkiej Sali, usiadły na swoim ulubionym miejscu. Naprzeciwko nich siedział James i jego przyjaciele - Mark i Ed.
-Jak minęły ci wakacje Sophie? - zagadnął James.
-Dobrze - odparła krótko, nawet na niego nie zerknąwszy. - Ałaa! James, do cholery, co ty wyprawiasz? - krzyknęła w chwilę potem, rozmasowując kostkę, w którą przed chwilką oberwała od niego.
-Podrywam cię, nie zauważyłaś jeszcze? - zapytał spokojnie.
-Niespecjalnie. - powiedziała lekko zniesmaczona, grzebiąc dalej w talerzu. Reszta przyjaciół wesoło rozmawiała, jednak ona nie brała w tym udziału. James zauważył jej milczenie. Długo się jej przyglądał, zastanawiając się co ją tak gnębi. Świadomość, że jest jej przykro, nie dawała mu spokoju. Do tego za każdym razem, gdy na nią spojrzał lub chociaż w najmniejszym stopniu dotknął, stado motyli rozpoczynało przyjemny taniec w jego brzuchu. Czuł się tak przy niej, mniej więcej od połowy zeszłego roku. Najprawdopodobniej pierwszy raz zdarzyło mu się to wtedy, kiedy ona idąc korytarzem tak strasznie się go przestraszyła, że odruchowo strzeliła w niego oszałamiaczem. Oczywiście, zaskoczył ją naumyślnie. Wiedział którędy idzie dzięki Mapie Huncwotów. Wystarczyło mu więc jedynie w odpowiednim momencie wyskoczyć zza rogu. Sophie po tym zdarzeniu bardzo się przejęła. Na okrągło wypytywała, czy nie skrzywdziła go w żaden sposób, czy nic go nie boli. Słodkie to było. I bardzo miłe.
A teraz ta sama osóbka siedziała, smętnie przerzucając ziemniaki z jednej, na drugą stronę talerza. Nie mógł pozwolić się jej zadręczać. Wstał więc od stołu i bez słowa ruszył w kierunku wyjścia. Naturalne jednak, że rzeczywiście nie wyszedł. Wmieszał się w tłumek, który planował opuszczenie sali i, okrążając stół Gryfonów, znalazł się zaraz za Soph. Nie czekając, złapał ją w pół i przerzucił sobie przez ramię. Ona - zaskoczona - z początku nie zareagowała. Jednak po chwili, gdy już się zorientowała co przed chwilą zrobił, zaczęła bić go rękami po plecach, zarumieniona aż po cebulki włosów.
-Spokojnie, mała. Nie wyrywaj się tak. - uspakajał ją, chociaż i tak nie przyniosło to żadnych rezultatów. A więc szedł najzwyczajniej w świecie przez korytarz, czując na plecach oniemiałe spojrzenia przyjaciół.
-Puszczaj mnie! - krzyknęła zrozpaczona Soph. On nie odpowiedział. Szedł tak jak wcześniej, nawet nie drgnąwszy. Zatrzymał się dopiero, jak doszedł do ślepego zaułka. Postawił ją wtedy na ziemię.
-James! Co to miało być? - spytała zszokowana. Czuła w tamtej chwili jak krew napływa jej do twarzy. - Jak mogłeś? Wiesz, że nie znoszę sytuacji, kiedy wszyscy się na mnie patrzą! Ty skończony kretynie! A, no tak.. Wiesz, ale nie umiesz przyjąć tego do wiadomości, bo jesteś taki pewny siebie i do głowy ci nie przychodzi, że ktoś może być inny od ciebie! Zepsułeś mi już pierwszy dzień szkoły. Więc powiedz mi, co dalej? Tak ma wyglądać następne 10 miesięcy? Dziękuję bardzo. Miałam nadzieję, że przez te wakacje chociaż trochę wydoroślałeś. A teraz proszę, daj mi już święty spokój... - powiedziała na koniec lekko podłamanym głosem, odwróciła się na pięcie i poszła, zostawiając go z wcale niewesołą miną. Znowu zawiódł na całej linii. A miało być tak pięknie.

5 komentarzy:

  1. Fajnie się zapowiada, biorę się za następny rozdział. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, to ja z http://future-never-known.blogspot.com/. Dokończyłam pierwszy rozdział i nie bardzo wiem, czy chodzi o czasy przed, czy po Harry'm, ale jak narazie nawet całkiem interesujące. ;) U mnie rozdziały co piątek, ale będę wpadać również do ciebie, bo zapowiada się ciekawie. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Sytuacja z Jamesem i Sophie przypomina mi sytuacje z przeszłości jak James zarywał do Lily Evans. :D

    lily-evans-i-james-potter.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń