niedziela, 12 października 2014

Rozdział dziewiąty.

Lily po obiedzie postanowiła wziąć się za lekcje. Przez ostatnie dni nieco zaniedbała obowiązki, więc należałoby to jakoś nadrobić. Wzięła pod pachę potrzebne rzeczy i udała się do biblioteki, mając nadzieję, że chociaż tam zastanie ciszę i spokój, którego ostatnio potrzebowała. Od czasu wypadku raz na jakiś czas nawiedzał ją bowiem silny ból głowy. Oczywiście, nie powiedziała o nim nikomu, bo i bez tego wszyscy się zamartwiali o jej stan zdrowia. "Wszystko w porządku?" ; "Jak się czujesz?". Niby to nic wielkiego, przyjaciele się o nią troszczą, więc powinna być wdzięczna.
I była. Tyle, że.. No bez przesady. Rozumiała fakt, że jest młodsza od reszty rodziny, ich znajomych. W końcu zawsze też to ją najbardziej głaskano po głowie. Do tej pory nie miała nic przeciwko temu.
Ale ta sprawa to co innego. Te ciągłe pytania przeszkadzały jej dlatego, że sama się o siebie bała, a troskliwe i pełne obawy spojrzenia przyjaciół potęgowały to uczucie. Po prostu w niewytłumaczalny sposób na każdym kroku czuła się zagrożona. Nadal nie pamiętała nic z tamtego wieczora, ale nie wiedzieć czemu miała głęboko w sobie złe przeczucia. Do tego zauważyła, że ostatnio jest blada bardziej niż zazwyczaj. Jej zwykły optymizm i wesołe usposobienie, też jakby się gdzieś pomału ulatniały, pustosząc wnętrze.
Jak na razie efekty tego były mało widoczne i ledwo odczuwalne, jednak wrażliwa istotka szybko je dostrzegła. Pomimo, że mogła być to jedynie chwilowa zmiana nastroju, zaniepokoiła ją. Nie chciała w tym całym rozgardiaszu zatracić siebie. Bo lubiła być tą właśnie Lily. Żadną inną.

Ina od zawsze miała pomysł na siebie. Zadziorna, pewna siebie, inteligentna, sprytna. Z takimi cechami mogłaby z powodzeniem trafić do domu węża. W sumie do tej pory, nie wiedziała dlaczego osadzono ją w Gryffindorze. Nie, żeby jej to przeszkadzało, ale po prostu chciałaby wiedzieć.
W każdym razie w ramach jej planu na życie znajdowała się oczywiście praca aurora, ale nie tylko. Miała też już od dawna ułożone pewne przedsięwzięcie. Na dużą skalę rzecz jasna, ale jak do tej pory nie znalazła sposobności, aby ostatecznie się do niego zabrać. Dlatego postanowiła z tym ruszyć właśnie teraz. To jej ostatni rok w Hogwarcie i nie zamierza go zmarnować, jak większość dziewczyn w jej wieku na uganianiu się za chłopakami. Żeby jednak wystartować z jakimkolwiek pomysłem musiała udać się do Zakazanego Lasu. Potrzebowała bowiem stamtąd pewnej nietypowej rośliny. Poza tym przy okazji miała nadzieję na rozwiązanie jeszcze jednego problemu. Ale to, czy uda jej się to załatwić zależy w tej chwili jedynie od jej szczęścia oraz tego, jak wysoką cenę będzie gotowa za to zapłacić.


Kiedy za oknami zrobiło się ciemno, fioletowo-włosa osóbka wymknęła się z dormitorium, aby kilka minut później zniknąć pod osłoną ciemnych, grubych konarów i rozłożystych gałęzi. 

Tamtego wieczoru Sophie pierwszy raz naprawdę poczuła, że ma oparcie w Jamesie. Oczywiście, znała go nie od dziś i wiedziała, że nie porzuci on swojego dotychczasowego trybu życia, zwykłego temperamentu. Większość osób uważała, że tego właśnie od niego oczekuje, ale nie. Nie mogłaby mu tego zrobić. Owszem, różnił się znacznie od niej, ale przecież nie chodzi o to, aby byli identyczni. Denerwował ją taki tok myślenia. W ogóle nie patrzyła przychylnie na ocenianie człowieka z góry, uważała to za nieuczciwe. 
Toteż zachowanie chłopaka zdecydowanie zdobyło uznanie w jej oczach. Sprawił, że w miarę jak opowiadała o tym, co się jej przydarzyło, przestawała się trząść i odzyskiwała wewnętrzny spokój. Po chwili jedynym czynnikiem przyśpieszającym bicie jej serca było obejmujące ją ramię Pottera oraz jego zapach, który dopiero teraz tak mocno odczuła. 
-Dziękuję ci. - wyszeptała na zakończenie swojej opowieści. Chłopak spojrzał na nią ze zdziwieniem, po czym delikatnie się uśmiechnął.
-Naprawdę nie masz za co. - odpowiedział, po czym nastała chwila ciszy, która dla obojga ciągnęła się w nieskończoność. Żeby przerwać ten niezręczny moment i trochę rozluźnić atmosferę James zagadnął z błyskiem w oku - Wiesz, właściwie jest już tak późno, że bez sensu jest wracać do dormitorium. 
-Hmm. Więc co proponujesz w zamian? - spytała unosząc brew Gryfonka.
-Chodź, to ci pokażę. - powiedział chłopak wstając, a następnie podając Soph rękę. Po chwili bez zastanowienia ujął jej dłoń i poprowadził przez ciemne, kręte korytarze Hogwartu, oświetlane jedynie blaskiem z jego różdżki.

Tego popołudnia Albus Potter zdecydowanie nie miał się gdzie podziać. Scorpius jak zwykle gdzieś zniknął, a Smith była zajęta swoim chłopakiem. Ślizgon zdecydował się więc na przećwiczeni kilku zaklęć. Udał się w tym celu na Wieżę Astronomiczną i nawet nie zauważył, kiedy zrobiło się ciemno. Postanowił, że dłużej nie będzie się katował i wróci do dormitorium, bo a nóż widelec Malfoy raczył się tam pojawić. Jednak coś mu mignęło za oknem. Jakiś... cień? Podszedł bliżej, aby się przyjrzeć. Fioletowa czupryna? Mogła należeć tylko do jednej osoby. "Oj, panno Sivertsen, ja już zacząłbym się zastanawiać, jak będzie chciała pani spożytkować swój nadmiar energii." - pomyślał, po czym zbiegł schodami w dół i skierował wprost do Zakazanego Lasu. Jednak ten weekend chyba nie będzie taki nudny jak mu się na początku wydawało.

_____________________________________________________________

Rozdział niezbyt zaskakujący, ale przykro mi, niczego lepszego nie dałabym rady stworzyć na dziś. Poza tym dialogów też nie ma sporo, ale taki był mój zamysł. Zachęcam do komentowania, Avada ;)